sobota, 10 stycznia 2015

R. 10 cz.1


Chłopcy wrócili do domu, podeszłam do nich i powiedziałam.- nawet się nie rozbierajcie.!
- co ty masz na myśli -skomentował Kamil
- jedziemy.!
- błagam tylko nie na zakupy.!-znowu Kamil, Tomek tylko nam się przygląda.
- nie, spokojnie, nie na zakupy-powiedziałam, a oni zrobili ogromne westchnienie.
- to gdzie.?
- do sklepu z kwiatami, potem do domu i mnie gdzieś odwieziecie.
- po co do kwiaciarni.? odwieść cie gdzieś.? Wyjeżdżasz.?!-zmartwił się Kamil, a Tomek zrobił face palma.
- ona nie ma gdzie wyjechać.! -krzykną Tomek.
- a no tak...-zawstydził się Kamil, podeszłam do nich i otworzyłam drzwi, które znajdowały się za nimi. Oni tylko coś do siebie powiedzieli i ruszyli za mną, weszliśmy do auta, zajęłam miejsce z tyłu, a oni z przodu, pojechaliśmy do najbliższej kwiaciarni, kupiłam tam bukiet kwiatów i wróciłam z powrotem do pojazdu. Pojechaliśmy do domu, wbiegłam do swojego pokoju i przebrałam się w czarną sukienkę po kolana z koronką na ramionach jak i na dekolcie. Do tego ubrałam czarne pełne szpilki z kokardką, na sukienkę założyłam bolerko również w kolorze czerni i zrobiłam bardzo lekki makijaż, czyli, kreska nad okiem i tusz do rzęs. Fryzurę robiłam sobie najdłużej, niniejszym była to plątanina na głowie z różą po lewej stronie, wzięłam jeszcze swoją małą torebkę na telefon i pieniądze. Po godzinie wyszłam z pokoju gdzie czekali na mnie chłopcy, na mój widok się lekko przestraszyli, a jednocześnie zainteresowali.



Popatrzyłam na nich z lekko przechyloną głową, nie miałam zamiaru się śmiać po czym pokazałam im list, który wyciągnęłam z torebeczki, oni zaczęli go czytać, pisało na nim to.

Droga pani Ewangelino jest to zaproszenie na pogrzeb twojego brata, Grzegorza Barreta, który zginą w wypadku samochodowym. Pogrzeb odbędzie się w Warszawie w kościele Ignacego Loyoli przy ulicy Kazimierza Wóycickiego o godzinie 18:00, prosimy o przybycie, znajdą się tam ogólnie przyjaciele i mamy nadzieje, aby zjawiła się również Pani.
Ks. Bohdan

Po przeczytaniu tego listu popatrzyli na mnie i oddali mi go, zabrałam i schowałam z powrotem do torebki, chłopcy powiedzieli, że mnie odwiozą i zaczekają gdzieś tam w okolicy, zgodziłam się i ruszyliśmy znowu do auta. Jechaliśmy tym razem godzinę, chłopcy zostawili mnie na danej ulicy, weszłam do kościoła i podeszłam do księdza, on się tylko na mnie popatrzył i odezwał się.
- w czym mogę pomóc.?
- ja w sprawie pogrzebu mojego brata.-powiedziałam smutno a on zrobił minę pokazującą, że zrozumiał kim jestem. 
- dobrze, rozumiem, proszę za mną.
Ksiądz zaprowadził mnie na jakieś zaplecze i weszliśmy do jakiegoś pokoiku, był w bieli i beżu, szafki miał drewniane w kolorach pomarańczowego, podeszliśmy do kolejnych drzwi, to co tam zobaczyłam mnie zszokowało, zobaczyłam otwartą trumnę mojego brata wyglądał jakby spał, łzy miałam już w kącikach oczu, jedna łza, wytarłam ją zewnętrzną stroną dłoni i poprosiłam księdza o zamknięcie trumny, zrobił to a potem zaprowadził mnie do głównej części kościoła i powiedział abym usiadła. Zajęłam drugi rząd przy wyjściu, położyłam ręce na oparciu przed sobą i zaczęłam myśleć, czemu tu jestem, czemu ja nie płacze, dlaczego jest mi tak dziwnie, czuje się jakbym straciła najlepszego przyjaciela, którego znałam od małego, a nie jakbym straciła brata. Moje rozmyślanie przerwała czyjaś ręka na moim ramieniu, podniosłam wzrok, był to Kastiel, za nim był Lys i David. Przyznam że byłam bardzo zaskoczona ich obecnością, na dodatek, Kastiel, zamiast swojej czerwonej koszulki z logo zespołu rockowego, miał zwykłą czarną koszulkę, spodnie miał takie, no, takie normalne, a jego kurtka nie była po wyginana, za to Lys miał na sobie takie same ubrania co na co dzień lecz w kolorach czerni, no i tak bardziej elegancko.? można tak powiedzieć. David miał na sobie zwiewną czarną koszulę i spodnie, podobne do Kastiela, pod koszulą miał również czarną koszulkę, ale oni się dobrali, dziękuje im za to. Przesunęłam się w lewo, aby mogli oni usiąść obok mnie, pierwszy usiadł Kastiel, potem Lys i na końcu David, po paru minutach za nami usiedli przyjaciele Grześka których pamiętałam z dzieciństwa i tych którzy byli u mnie w domu, w ten dzień naszego przyjazdu, po co my tu właściwie przyjechaliśmy, a no tak, jego durna praca, ponownie oparłam ręce tak jak miałam na początku, lecz nie na długo bo usłyszałam cichy głos kolegi.
- nad czym tak uparcie myślisz.?
- dziwnie się czuję....-odpowiedziałam ze smutkiem w głosie i to mocnym.
- czyli.?
- czuje się, no tak jakbym straciła najlepszego przyjaciela, który się mną opiekował, bawił, pomagał, a nie jakbym straciła jedynego brata, jedyną rodzinę.
- może to prawda.?-co.?! jak on może tak mówić.?!popatrzyłam na niego złowrogo.
- co ty sobie myślisz.?!-lekko podniosłam głos.
- nawet nie jesteś do niego podobna, masz inny charakter, czy to nie prawda.?
- a co cie to może obchodzić.?
- ej no, weś, tylko mówię.
- dlaczego to powiedziałeś.?
- no nie zauważyłaś, jesteś od razu zapisana do sierocińca, twój brat nie jest do ciebie podobny, nie ma podobnego charakteru, nigdy prawie się nie zgadzacie, on lubi inne rzeczy niż ty, no i ty nic nie pamiętasz sprzed tego dnia...
- możesz przestać.?!-zaczęłam się denerwować, on nie mógł mówić prawdy, po prostu nie mógł.! chociaż, miał racje w niektórych sprawach, nie, stop, on miał rację we wszystkim.! czemu akurat on.?!
- mówię to co myślę..-odwróciłam się do niego.
- to niby o czym teraz myślisz.?-byłam ciekawa co ma jeszcze do powiedzenia...
- szczerze.?- nie, kłamstwo.!
- tak...- próbowałam być spokojna.
- myślę jak byś wyglądała w stroju kąpielowym...-uderzyłam go lekko w tył głowy.- za co to.?- pomasował uderzone miejsce.
- głupie pytanie.!-podniosłam głos, w tym czasie ksiądz zaczął coś przygotowywać na ołtarzyku.
- chciałaś abym był szczery.-co za idiota.!
- baka.!(idiota)-odwróciłam się z powrotem do ołtarza, ten mnie złapał za ramię, po czym ponownie spojrzałam mu w oczy.
- zapomniałaś, że znam japoński. Nie wolno się tak odzywać w kościele.-mówił to spokojnie no tak zapomniałam, po drą cze się z nim. 
- gomena'nasai.(przepraszam/przykro mi)-zrobiłam ręce niewiniątka, a on się zaśmiał.
Ningyō.(laleczka)- widzę, że ktoś chce się bawić, nie, nie teraz, nie w tym pieprzonym kościele.
- Te inai orokana kyōkai.(nie w durnym kościele)-złapałam się rękoma za buzie i położyłam głowę na oparciu z przodu.
- kiedy ty byłaś ostatnio w kościele.? tak o nim mówisz...
- nigdy...w sumie jeden raz, na komunii, więcej nie chodziłam, bałam się.
- czego ty się bałaś w kościele.?-zaśmiał się lekko.
- głupie pytanie.
- za to ciekawe.!-przerwano mu, dzięki bogu, dokładnie to dzięki księdzu, dzięki jego słowom, "wstańcie".
Po odmawianiu modlitw, ksiądz mówił słowa, że będziemy o "nim" pamiętać, wspominać i modlić się za niego, to tylko taka ich gadka, mówią tak bo taki jest ich zawód, tak naprawdę nie jest im w ogóle przykro, mają to w dupie, niech ten ksiądz sobie pójdzie, pieprzony kościół.! Nie wiem czemu się go boję, kiedy w nim przebywam czuje jak by jakaś dziura robiła się wewnątrz mnie. Ona tak piecze, boli, kuje, po prostu chciałabym ją stamtąd wyrwać, zaczyna to boleć co raz mocniej, mocniej i mocniej, nie do wytrzymania. Złapałam się za klatkę piersiową, mieliśmy już wychodzić, chciałam wyjść jako pierwsza, nie znoszę kościołów, krzyży, modlitw, nie nie jestem wampirem.! Już wstałam jednak razem ze mną Kastiel, szłam do wyjścia szybkim krokiem, z bólu zaczęłam płakać, to było nie do wytrzymania, zaczęłam biec na moich szpilkach, lecz za nim wyszłam cała reszta zaczęła wychodzić, no wstawać, gdy to zrobili, ja byłam prawie przy drzwiach, jako jedyna z chłopakami byliśmy z przodu, a cała reszta z tyłu więc mieli oni szybciej, zostałam zatrzymana, Kastiel złapał mnie za rękę, zaczęłam się wyrywać, on nie puszczał, odwróciłam się do niego, złapałam jego rękę chcąc oderwać ją od mojej, w końcu cisze przerwał Kastiel, a dlaczego ciszę, przez ten czas wszyscy zdążyli wyjść.
- co ci się dzieje.?
- mówiłam że się boje tak.?! teraz proszę cię puść mnie.!-ponownie zaczęłam się wyrywać, ból się nasilał, krzyczałam już z bólu a wszyscy opuścili ten pierdolony kościół, byłam z nim sama, złapałam się ręką za klatkę piersiową i zaczęłam uciskać, upadłam na kolana, czyli na podłogę, on nadal trzymał moja rękę, zaczęłam krzyczeć z bólu, Kastiel mnie podniósł, nie miałam siły się mu sprzeciwić, cały czas uciskałam klatkę piersiową, niech on mnie stąd wyniesie.! poszedł w przeciwnym kierunku, do ołtarza, spojrzałam w tamtą stronę, ujrzałam ogromny krzyż, wcześniej też go widziałam, ale teraz byłam tak blisko niego, zaczęłam się szarpać, gdy się tylko zbliżaliśmy ból się nasilał. Zaczęłam się szarpać, chłopak przytulił mnie do siebie, nie tylko nie to, ja chcę stąd wyjść.!
-czego się tu bać, przestań wrzeszczeć.-mówił spokojnie, dotknęłam lekko mojej bolącej od dłuższego czasu klatki piersiowej, jak ogień. Wzięłam jego rękę, ku zdziwieniu, pozwolił mi ją nakierować gdzie chcę, położyłam jego dłoń na mojej klatce piersiowej, szybko ją zabrał po czym powiedziałam słowa.
- proszę cię zabierz mnie z tego pierdolonego kościoła.! Ja nie wytrzymam dłużej.!-po moich słowach chłopak ruszył w stronę wyjścia, ból nie nasilał się, ani nie zmniejszał, był cały czas taki sam, opuściliśmy kościół, później jego teren, ból nie ustępował.
- Ewka trzymaj się.!- to były ostatnie słowa, które usłyszałam.

Zemdlałam, zaczęłam śnić, nie wiem gdzie jestem, ale jest tu tak pięknie...

CDN...

2 komentarze: